Pytanie postawione w tytule
(Z pozoru wyglądające tak śmiało),
Nie jest straszne w ogóle,
Acz ciekawe, fujaro.*
Cóż poradzić? Czytam dużo fantasy. Idea czytania fantasy się do mnie przyczepiła. Hakami. Nie należy z tym walczyć. Można (a nawet należy) iść z duchem postępu i przyzwyczajać się do wszystkiego, co jeszcze pozostało.
Lecz nie tym razem!
Zerwijmy krępujące nas więzy, wykrzyczmy to zdanie, nie tłummy emocji! Czas zagrzmieć donośnie: przeszkadza nam nadużywanie litery ‘r’! Pozwólmy wezbrać słusznemu gniewowi i rzucić opasłymi tomami w zdumione twarze tępych twórców!Dobrze, że istnieje wirtualny papier A4 i cudowny program Microsoft Word (gdzie te pieniążki za reklamę, panowie?), gdyż dziewięćdziesiąt procent nowożytnej literatury fantasy poszłaby z dymem ognisk kartoflanych.
Ile można znosić świadomość tego, że zaraz wyskoczy kolejna nazwa, której strukturę zbezcześci głoska R? Nawet spokojnemu człowiekowi po jakimś czasie wyskoczy żyłka na skroni. A z taką paskudną żyłką strasznie trudno jest żyć.
Chcecie przykładów, ha? Oto przykłady:
Faramir, Boromir, Galadriela, Frodo, Saruman, Merry, Aragorn (proszę zauważyć, jakie tu zagęszczenie), Arwena, mithrandir, Thorin, Sauron .. („Władca Pierścieni”).
Za mało? Nie widzicie problemu? Zagłębmy się dalej w ten alfabetowy gąszcz:
Garrow, Galbatorix, Roran, Shruikan, Vrael, Surda, Brom, Carvahall, Ra’zacowie, Zar’roc, Teirm i, jakżeby inaczej, Eragon. Naprawdę dalej nie mam siły. Dodam tylko, że (jeśli to nie zostało już chytrze zauważone) podane miana pochodzą z książki „Eragon” i jej, jakże nieudanej, kontynuacji „Najstarszy”.
Jeszcze? No cóż:
Geralt, Ciri, Cintra, Yennefer, Trias, Vesemir, Attre, Rience, Tretogor, Ard Carraigh, Eurneid, temeria, Jarre, Aedirn.. (“Wiedźmin” Sapkowskiego)
Aha:
Rincewind, Ankh-Morpork, Bravd, Ymor, beTrobia, Kyorucha, Beazleblor, Hrun, Gorphal, Chirm, Kring, K!sdra, Lio!rt (te wykrzykniki nie są dla picu), Rjinswand, Krull… (“Kolor Magii” Pratchetta).
Zaraz ktoś powie, że to się nie liczy, bo jestem ideologiczna i wybiórczo traktuję ustępy, w których pojawiają się całe strony, ba, rozdziały, zadrukowane imionami bez barbarzyńskiej spółgłoski. To plugawe kłamstwa. Nazwy, które przytoczyłam są typowymi zlepkami przypadkowych głosek okraszonych hojnie posągowym ‘erem’. Są takich tysiące i każdy, kto nie będzie unikał nieuniknionego spotkania z opisanymi przypadkami przyzna mi rację. Należałoby raczej zastanowić się, z czego ta mania wynika. Czyżby litera ‘r’ była aż tak atrakcyjna? Czy wszyscy autorzy książek fantasy poszaleli?
Litera R.
Zacznijmy może od początku.
Na początku był Tolkien.
Jako protoplasta i ojciec literatury fantasy, on też pierwszy zaczął tworzyć nazwy i język odpowiadający, w jego mniemaniu, standardom języka naznaczonego piętnem czasu, który jest jednocześnie baśniowy i do tego pięknie brzmi i jeszcze… Przypuszczam, że to właśnie on ponosi odpowiedzialność za te haniebne nadużywanie litery ‘r’. Z jednej strony można go poniekąd tłumaczyć – on jeszcze starał się dać swoim nazwom pewien ładunek emocjonalny, wraz z jej brzmieniem przekazać czytelnikom współgrające z jej nazwą znaczenie. I tak mamy, na przykład, MINAS TIRITH. Jak pewnie pamiętacie Wy wszyscy, Wy chorzy fani pana Johna, Minas Tirith była piękną, białą wieżą w stolicy królestwa Gondoru. Mimo, że pośrodku drugiego członu krzyczy wniebogłosy litera, o której mowa w niniejszym artykule, zaraz grzecznie się zamyka i pozwala na miłą kontemplację imiennego majstersztyku. Można nawet zaryzykować tezę, że jest wręcz przeciwnie – ‘r’ pomaga tu i nadaje barwę, rytm, melodyjność całemu członowi. Dzieje się tak głównie dlatego, że drażniąca spółgłoska została tu użyta INTELIGENTNIE i Z POLOTEM, w sposób w pełni przemyślany i WYWAŻONY.
Trzeba oddać Tolkienowi, co tolkienowskie i przyznać, że on, jako jedyny, znalazł antidotum na przewlekłe uczulenie erowskie: przed wyprodukowaniem taśmowym kolejnego gniotu para wyrazowego (którego główną myślą jest brzmienie „jakby z innego świata”, z naciskiem na to ‘jakby’), zwracał uwagę na współgranie jego brzmienia ze znaczeniem, tak, aby wyraz, który właśnie stworzył, kojarzył się ze swoim przeznaczeniem . I tak – Minas Tirith, właśnie kojarzy się czytelnikowi z czymś wysmukłym, potężnym i według swojego, zapewne dalekiego, źródłosłowu przywodzi na myśl wyraz ‘monastyr’ i ‘minaret’.
Jednak nawet Tolkienowi przydarzały się wpadki. ‘Boromir’, ‘Faramir’ i tym podobne miana (nadające się w równej mierze na imiona dla ludzi, jak i na nazwy egzotycznych płytek ceramicznych) maskowały brak pomysłu Tolkiena na imię dokładnie odzwierciedlające naturę stworzonej postaci.
To właśnie ten brak wyobraźni lingwistycznej i imiennotworowej + zwyczajne lenistwo doprowadziły do tego, że zamiast ‘uszyć’ imię specjalnie dla postaci, większość autorów na chybił trafił przesuwa palcem po alfabecie, do środka dodaje ‘r’ i miesza to wszystko tak, żeby brzmiało po „elficku i w ogóle dziwnie”, jak skwitowała to moja młodsza siostra. Istnieje również opcja walenia głową po klawiaturze (w nagłych przypadkach, kiedy potrzebne jest natychmiastowe imię dla dzielnego woja), która wspomożona normalna dawka witaminy R daje wspaniałe efekty, doprawdy. Bywa też tak, ze efekt pracy zostaje przez autora zauważony dopiero w chwili czytania swego oprawionego w złotą skórę bestselleru. Nie jest to jednak powód do smutku. Autor się cieszy, bo kiełkuje w nim myśl, że jest wielce BŁYSKOTLIWY i wszelkie efekty jego pracy (nawet te czynione pod wpływem agresji i okaleczania sprzętów komputerowych) są głęboko zadowalające.
Jest to jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Istnieje cała masa pisarzy, których nie można wrzucić do jednego worka wraz z tymi leniwymi i z grafomanami z upośledzonym zmysłem wyobraźni.
Istnieją zahukani autorzy fantasy, którzy kurczowo czepiają się linki nad przepaścią, której nazwa brzmi WYZWÓL SIĘ Z KRĘPUJĄCYCH CIĘ WIĘZÓW, w skrócie DAJ SIĘ PONIEŚĆ FANTAZJI, zwanej też WYLUZUJ. Są do tego stopnia zakopani w konwencji, zagubieni pośród labiryntów szablonów, bezpiecznie pokryci po uszy stereotypami, że myślą, iż po prostu nie wypada pisać inaczej i tworzą kolejną Arwenę i n-tego Boromira. Ci biedni ludzie często dostępują olbrzymiej chwały królowania na liście bestsellerów przez kolejnych pięć tygodni, po czym lądują w bibliotece na przedmieściach na ostatniej, zakurzonej półce, gdzie po roku pająki wgryzają się w strukturę słowa i kartki i trawią przesławne ‘Rianny’, na przykład. Ich pięć minut sławy przemija, zanim zdążą kupić własną książkę w księgarni i sprezentować ją bez wstydu swojemu ukochanemu nauczycielowi języka angielskiego. Aby książka została zapamiętana i czczona na ołtarzykach fanatyków musi mieć w sobie takie małe coś, co odróżni ją od seryjnych gniotów ociekających pseudomagią. Takim czymś w książkach fantasy bardzo często powinien być właśnie wymyślony na potrzeby książki (lub z walki duchowej autora) język i analogicznie stworzone z jego macierzy nazwy. Fabuła w fantasy zazwyczaj nie istnieje. W tym wypadku to wymyślenie języka i wywodzących się z tego języka nazw jest kluczowe.
Zaleciało domorosłą filozofią spod lektury kącika porad. Nie od dziś jednak wiadomo, że to, co najbardziej oczywiste, klaszcze w dłonie przed naszym nosem i tupie niecierpliwie pod kioskiem. Wielcy Twórcy współczesnego nurtu fantasy stracili chyba zdolność do realnej oceny sytuacji (jak przecież wszyscy wiemy, zagłębieni są po uszy w studiowaniu magii światów z zamierzchłych czasów Dawnych Dni).
KRÓTKI PORADNIK TWORZENIA CHWYTLIWYCH ACZ SZTAMPOWYCH NAZW WŁASNYCH NA POTRZEBY KSIĄŻKI FANTASY BĄDŹ TWOJEJ POTRZEBY DUCHOWEJ
Na początku wdech i wydech, o tak… teraz skłon i wyprost, tylko bez oszukiwanki, dotykamy ziemi paluszkami… taak…
Powtarzamy, powtarzamy…
Teraz ruszamy bioderkami, rytmicznie, bez ociągania…
Wdech…
Dobrze, straciliście dwie minuty na bezużyteczne ćwiczenia, a więc jesteście na dobrej drodze do tworzenia chwytliwych acz sztampowych nazw własnych na potrzeby książki fantasy bądź waszej potrzeby duchowej. Teraz macie czas na obranie swojej wewnętrznej drogi tworzenia:
a) wersja z chybotliwym palcem na alfabecie;
b) wersja z waleniem głową po klawiaturze;
c) wersja z przeczytaniem wskazówek Wtajemniczonej.
Jeśli wybraliście jedną z dwóch pierwszych opcji, dalsze czytanie Krótkiego Poradnika nie ma głębszego sensu.
Jeśli jednak interesuje Was wiedza tajemna Nawiedzonej.. ee.. Wtajemniczonej, macie szansę się z nią zapoznać.
Zaczynamy.
1) Chcesz stworzyć nazwę opisującą osobę płochą, delikatną i pełną dźwięku, to jest wdzięku.
KROK 1
Wybierasz z podanego niżej zbioru liter naładowanych delikatnie owych kilka i łączysz je w całość z zachowaniem prawa symetrii, bądź (jeśli obce Ci są klimaty matmy) tworzysz z nich abstrakcyjnie piękną całość.
Zbiór liter naładowanych delikatnie: {‘s’, ‘e’, ‘n’, ‘o’, ‘i’, ‘l’, ‘d’, finezyjne ‘f’ i absorbujące ‘a’}
KROK 2
Wciskasz spółgłoskę ‘r’, gdzie to tylko możliwe.
Voilá! Imię pięknej, smukłej, pełnej gracji elfitki stworzyłeś sam! Brawka!
2) Chcesz stworzyć imię dla brutala, wrednej postaci bądź szalonego maga pragnącego przejąć kontrolę nad światem.
KROK 1
(jak wyżej)
Zbiór liter naładowanych brutalnie i ponuro: {‘b’, ‘g’, ‘z’, ‘t’, ‘w’}
KROK 2
(jak wyżej)
Hallelujah! Bravissimo! Jesteś teraz pełnoprawnym członkiem wspólnoty grafomanów! Twoje seryjnie produkowane gnioty cieszą ludzkość! Twoja potrzeba duchowa lub pisarska została wypełniona!
Prawda, jakie to proste?
* Miła ta sentencja będzie towarzyszyć autorce artykułu, kiedy będzie walczyć na kopie z przykrym dla oczu przypadkiem zbytniego przywiązania do pewnej idei. Należy (a nawet można) iść z duchem postępu i kwestionować wszystko to, co jeszcze pozostało.